Wielojęzyczność dwulatki - podsumowanie drugiego roku naszej wielojęzycznej rodziny

 

Jakiś czas temu minął drugi rok naszej wielojęzycznej rodziny, więc czas na coroczne podsumowanie. Naszą strategię językową i postępy w pierwszym roku życia córki opisałam w zeszłorocznym poście:

https://polskamamazagranica.blogspot.com/2020/09/wielojezycznosc-jednolatki-podsumowanie.html

Wielojęzyczne środowisko

Moja córka na co dzień wychowuje się w środowisku trójjęzycznym. W domu nadal stosujemy metodę OPOL (one parent one language). Ja mówię do córki po polsku, mąż po włosku. W przedszkolu, do którego córka poszła tydzień po pierwszych urodzinach, ma do czynienia ze szwedzkim. Ze względu na pandemię, nasze kontakty ze znajomymi były ograniczone w ostatnim roku, ale wraz z poluzowaniem restrykcji córka zaczęła też mieć większy kontakt z językiem angielskim i sporadycznie z innymi językami.

W okolicach pierwszego roku życia córka zaczęła wypowiadać pierwsze słowa po polsku i włosku, ale z pewnością nie należała do bardzo gadatliwych dzieci, które wyjątkowo wcześnie zaczęły mówić. Zgodnie z zaleceniami logopedów, przez pierwsze miesiące jej językowej przygody zapisywałam każde jej nowe słowo, ale po kilku miesiącach się poddałam, bo tych słów było po prostu zbyt dużo. Ze słowniczka widać, że córka zaczynała mówić w 2020 roku. Na liście jej pierwszych stu słów znalazł się m.in. iPad, ale i koronawirus. Moja córka upodobała sobie niektóre dosyć skomplikowane, jak na jej wiek, wyrażenia, i do dziesiątki jej pierwszych słów zalicza się np. ananas. Owoc, który widziała tylko w książkach, więc to nie jest tak, że zajadaliśmy się w tym okresie ananasami. Kiedy czytałyśmy książkę o owocach, zaczęłam się po prostu wygłupiać, wypowiadając to słowo raz po razie i córce tak się spodobało, że je od razu zapamiętała.

Córka poszła do szwedzkiego przedszkola, nie znając tego języka całkowicie (o czym pisałam tu w moim tekście o adaptacji). Jednak już w 13 miesiącu życia zaczęła używać pierwszych szwedzkich słówek. Większość dni spędzała w przedszkolu, bo oboje pracowaliśmy na pełny etat. Po powrocie do domu intensywnie pracowaliśmy nad jej ekspozycją na języki ojczyste. Jednak w okolicy 20-22 miesiąca życia córki jej język większościowy - szwedzki - dominował jej wypowiedzi, nawet w domu. Pod koniec 24 miesiąca życia mogła w pełni funkcjonować w swoich trzech językach, jednak jej szwedzki osłabł po dwumiesięcznej przerwie wakacyjnej i zwiększonej ekspozycji na języki włoski i polski. Myślę, że dwuletni bilans jest bardzo zadowalający. O umiejętnościach językowych córki i moich refleksjach napiszę nieco niżej, ale najpierw chciałabym pokrótce wspomnieć, jak wspieraliśmy mowę córki w jej drugim roku życia i jakie czynniki nam w tym pomogły.

1. Kontynuacja pracy z książkami

Od urodzenia czytałam córce bardzo dużo. Naszym hitem w pierwszym roku życia była seria o Puciu. W drugim roku życia postawiłam na dwie bardziej specjalistyczne pozycje:

  • zeszyty z serii MóWiMy - wspierające poprawną wymowę słów polskich i znajomość słownictwa (przeczytacie o nich tu),
  • serię Przypadki Agatki - dzięki której dzieci polskie nauczą się poprawnej deklinacji (przeczytacie o niej tu).
Poza tym pod względem językowym wspierały nas dwie serie książek dla dzieci:
  • Kicia Kocia - która jest rewelacyjnym źródłem nowych słów (o naszych doświadczeniach z tymi książkami pisałam tu),
  • Krok po kroku - zestaw rymowanych książeczek o tematyce bliskiej dzieciom, który przybliżyłam Wam tu.
Oczywiście, nie były to jedyne książki, jakie czytałyśmy. Często chodziłyśmy też do biblioteki po nowe pozycje, bo zależało mi na osłuchaniu córki z dodatkowym słownictwem. W ciągu tygodnia, po pracy i przedszkolu, mieliśmy zaledwie 2-3 godziny na czytanie (i inne czynności) dziennie i zdarzały się dni, kiedy nie czytaliśmy żadnej książki, ale były to raczej sporadyczne przypadki. Myślę, że średnio czytaliśmy córce około sześciu książek dziennie. Ja nieco więcej niż mąż, ale i on przekonał się do czytania córce. Zdarza się, że „czyta" jej nawet polskie książki, bo na tym etapie opowiadanie często zastępuje dosłowne czytanie. Czytamy każdą książkę w każdym języku, co oznacza, że ja tłumaczę obcojęzyczne książki, a mąż improwizuje dzięki obrazkom. 

Na dzień dzisiejszy nie kupuję już typowo „bobaskowych" książek. Córka od kilku miesięcy potrafi się skupić na dłuższym opowiadaniu, historii i pełna koncentracji śledzi kilka książek o Kici Koci jedną po drugiej. Książki z małą ilością tekstu się u nas nie sprawdzają, bo córka szybko się nimi nudzi. Idąc za radami logopedów, zaczynaliśmy od opowiadania książek córce i wspólnego opisywania oglądanych obrazków. Nadal to robimy, ale teraz córka lubi też posłuchać całego tekstu książki.

2. Całkowity brak telewizji i filmów przez pierwsze dwa lata życia córki

Idąc za radami Światowej Organizacji Zdrowia (patrz tu) i artykułami mówiącymi o tym, że aby mówić, dziecko potrzebuje interakcji, a nie biernego śledzenia filmu, postanowiłam nie pokazywać córce żadnych filmów ani nie oglądać z nią telewizji przez pierwsze dwa lata życia.

Córka nigdy nie oglądała telewizji; z włączeniem ekranu czekamy zawsze, aż zaśnie. Unikamy radia i innych rozpraszaczy w tle, słuchamy wybranej muzyki z płyt. Jednak córka nie jest cyfrowym analfabetą. Codziennie używamy iPada do kontaktu z rodziną mieszkającą za granicą, czasami oglądamy nasze zdjęcia i filmiki na tablecie. Poza tym wiem, że w przedszkolu dzieci czasem oglądały krótki filmik (np. z okazji urodzin króla Szwecji czy dnia św. Łucji) i córka nawet zrobiła swoją pierwszą przedszkolną prezentację o ptakach na iPadzie. Córka nie gra też w gry komputerowe lub na telefonie, z wyjątkiem rzadkiej zabawy aplikacją powiązaną z książką „Symfonia zwierząt" Dana Browna, dzięki której dziecko może posłuchać muzyki klasycznej skomponowanej do książki. Jej czas ekranowy określiłabym jako bliski zeru.

Kiedy córka ma czas wolny albo podróżujemy (a kilkukrotnie zdarzyły nam się 9-godzinne podróże samochodem), zawsze mam pod ręką książki, karty z zagadkami itp. Czasem są to zwykłe książki, czasem z elementami sensorycznymi albo przyciskami połączonymi z muzyką. To najzupełniej wystarcza, żeby zajęła się sama sobą lub czytamy wspólnie. Nie wyobrażam sobie dawać smartphona albo iPada tak małemu dziecku. Nie zamierzam jej też sadzać przed telewizorem, bo jest tyle innych rzeczy, które możemy zrobić w wolnym czasie. Nasze postanowienie o braku filmików wiąże się z naszym większym zaangażowaniem. Myślę, że o wiele łatwiej byłoby nam w krytycznych momentach pokazać dziecku filmik, ale nie zamierzam ograniczać rozwoju córki przez moje wygodnictwo. Jeszcze przyjdzie czas, kiedy będzie spędzała dużo czasu przed ekranem. Pierwsze lata życia nie powinny być moim zdaniem tym okresem.

3. Pandemia i jej wpływ na rozwój językowy córki

Jedną z najskuteczniejszych metod nauki języka jest kontakt z rodziną mówiącą tym językiem i wyjazdy do krajów ojczystych rodziców. Niestety, ze względu na panującą pandemię koronawirusa, moja córka pomiędzy 12 i 23 miesiącem życia nie odwiedziła Polski/Włoch ani razu, i nasze rodziny nie mogły przyjechać w odwiedziny. Dopiero w 24 miesiącu życia córki odwiedzili nas dziadkowie, więc była otoczona przez 3 tygodnie językiem włoskim i przez 4 tygodnie językiem polskim, z czego przez 10 dni byli u nas zarówno dziadkowie włoscy, jak i polscy jedocześnie. 

Brak bezpośrednich kontaktów zastąpiliśmy kontaktem wirtualnym. Przez pandemię i restrykcje zarówno my, jak i nasze rodziny spędzaliśmy więcej czasu w domu, więc rozmawialiśmy ze sobą przez iPada o wiele więcej niż wcześniej. Córka rozmawiała z polskimi i włoskimi członkami rodziny co najmniej przez pół godziny dziennie (z każdą parą dziadków). Oczywiście, nie były to sztywne rozmowy, a dialog. To nie było tak, że córka nieruchomo siedziała przed iPadem przez godzinę dziennie. Czasem biegała dookoła, pokazywała dziadkom zabawki, przyglądała się kukiełkom pokazywanym przez dziadków itp. Także mimo, iż był to kontakt wyłącznie wirtualny, jak najbardziej udało nam się utrzymać interakcję dziecka z rodziną. 

Pandemia spowodowała również, że kiedy córka chorowała, musiała z nami spędzać więcej czasu w domu. W przedszkolu szwedzkim chore dzieci mogły wrócić do placówki dopiero po 7 dniach od wystąpienia symptomów. Trochę krzyżowało nam to czasem plany zawodowe, ale zawsze starałam się patrzeć na tę sytuację z pozytywnej strony. Wykorzystywałam ten dodatkowy czas na wzmocnienie języka ojczystego córki.

Rezultaty - rozwój mowy i rozumienia w drugim roku życia

Gdy córka rozpoczynała drugi rok życia, znała kilka słów polskich i włoskich. 

W wieku 13 miesięcy do jej aktywnych języków dołączył szwedzki. 

W wieku 16 miesięcy zaczęła tworzyć pierwsze zdania dwuwyrazowe (w języku polskim). Jej pierwsze zdania brzmiały „Tata śpi" (bez wątpienia zainspirowane Puciem na dobranoc", o którym pisałam tu) i „Tata je". Czasownik je" pojawił się u nas dzięki zeszytom MóWiMy (tu). Po je" szybko przyszedł czas na myje" i pije", a potem poszło już z górki. 

Po kilku tygodniach córka zaczęła też tworzyć zdania po włosku i szwedzku, a jej pierwszym skomplikowanym zdaniem było wypowiedziane w 17 miesiącu życia (przy czytaniu Pucia):
Puciu, akta dig, bil." - Puciu, uważaj, samochód.", będące połączeniem polskiego wołacza i szwedzkich słów. Mimo że kompletnie nie używamy szwedzkiego w domu (poza niektórymi piosenkami, które córka poznała w przedszkolu), córka zaczęła przynosić coraz więcej zwrotów z przedszkola i w okolicy około 20 miesiąca życia jej szwedzki zaczął dominować. W wieku około 21 miesięcy zaczęła w domu śpiewać całe teksty piosenek przedszkolnych. Najpierw było to szwedzkie czterowersowe Imse vimse spindel", potem dołączyły inne piosenki i wierszyki polskie i włoskie. 

Kiedy córka kończyła pierwszy rok w przedszkolu, jej język szwedzki zdecydowanie dominował. Zagadana na ulicy, potrafiła bez problemu rozmawiać po szwedzku. W przedszkolu posługiwała się tylko i wyłącznie językiem szwedzkim. Nie jestem w stanie dokładnie stwierdzić, jaki był jej poziom szwedzkiego, bo z nami używa głównie języków ojczystych. W okolicach 22 miesięcy życia córka swobodnie budowała 7- i 8-wyrazowe zdania w języku polskim i włoskim. Przykładowe zdanie złożone córki to: Mamo, założyłam misiowi sweterek, bo było mu zimno."

Rozróżnianie języków

Córka bardzo dobrze zdaje sobie sprawę, że mówię w innym języku niż jej tata i rozdziela języki. Czasem prosi mnie o przetłumaczenie czegoś albo pomaga mi w przypomnieniu sobie słowa, jakiego mi akurat brakuje (jeden z uroków" wielojęzyczności - atrycja językowa - dopadł i mnie). Często kiedy córka mówiła do mnie po włosku, pytałam się jej: A jak to się mówi po polsku" i wtedy zazwyczaj umiała przetłumaczyć dane słowo. Mimo stosowania metody OPOL nie udaję, że nie rozumiem, kiedy córka mówi do mnie w innym języku. Co więcej, poprawiam jej błędy, kiedy mówi w innych językach. Zawsze staram się jednak sparafrazować jej słowa po polsku. Córka używa w kontaktach ze mną innych niż polski języków, bo wie, że ją rozumiem. Jednak w czasie naszych rozmów dominuje język polski, w szczególności jeśli jesteśmy same. Przy wspólnym stole córka mówi do taty po włosku, a do mnie głównie po polsku, ale czasem zagalopuje się i do mnie również mówi po włosku (ja z mężem rozmawiam po włosku, więc ten język dominuje u nas w domu).

Wydawało mi się, że córka bardzo dobrze rozdziela więc języki, jednak zdarzyła się nam jedna ciekawa sytuacja. Kiedy córka miała 23 miesiące, w odwiedziny przyjechała do nas polska babcia. Babcia, z którą córka rozmawia po polsku na iPadzie codziennie. Ku mojemu zaskoczeniu, córka zaczęła z nią rozmawiać po szwedzku. Przez pierwsze dwie godziny pobytu u nas mojej mamy córka konsekwentnie mówiła do babci po szwedzku, mimo że mama odpowiadała jej po polsku i rozmawiała po polsku ze mną. Najwidoczniej kategoryzacja, jakiej dokonała sobie w głowie moja córka, dotyczyła nie tyle języków, co osób i miejsca. Zakodowała sobie, że mama mówi jednym językiem, tata drugim, babcie na iPadzie językami rodziców, a wszyscy inni po szwedzku. Po krótkim zamieszaniu córka przestawiła się na polski w kontakcie z babcią i zaczęła nawet używać coraz więcej polskiego w kontakcie z tatą (który polskiego nie zna). Potem nadszedł okres, że byli u nas tylko dziadkowie włoscy. Myślałam, że może zdarzyć się podobna sytuacja. Ale nic takiego nie nastąpiło: córka rozmawiała z nimi od początku po włosku. Kiedy potem dojechali do nas polscy dziadkowie, córka nie miała problemu, żeby przestawiać się z włoskiego na polski w zależności od tego, do kogo mówiła. 

Przez wakacyjne miesiące córka miała praktycznie zerowy kontakt z językiem szwedzkim i kiedy w połowie sierpnia wróciła do przedszkola (nowego, bo się przeprowadziliśmy), wydaje mi się, że jej szwedzki był na o wiele niższym poziomie niż przed wakacjami. Może to być związane ze stresem spowodowanym nowym przedszkolem, ale miałam wrażenie, że córka pozapominała wiele słów i wyrażeń. Po kilku tygodniach w przedszkolu jej szwedzki powoli wraca i nie mam wątpliwości, że za jakiś czas znów będzie dominował.

Błędy językowe wielojęzycznej dwulatki

Z powyższego opisu mogłoby wynikać, że moja córka doskonale radzi sobie ze wszystkimi językami. Myślę, że jest na bardzo wysokim poziomie rozwoju lingwistycznego, ale oczywiście robi błędy. Zdarza jej się też mieszanie języków.

Najczęstsze błędy córki wynikają z zastosowania reguły przy czasownikach nieregularnych. Pojawiają się takie smaczki jak:

jecham - zamiast jadę,
będę iszła - zamiast będę szła,
boiłam się - zamiast bałam się.

Kiedy czytamy „Przypadki Agatki" dostrzegam, że popełnia błędy przy odmianie rzeczowników. Raczej nie ma problemów z dopełniaczem, ale już z miejscownikiem tak. Jej wymowa jest raczej poprawna, ale często mówi „em" zamiast „ę" w czasownikach, takich jak „piszę", „jadę" itp.

Ponadto kiedy córka zapomina jakieś słowo w danym języku, używa zamiennika z innego języka, jaki zna. Jednak nie jest to błąd, a raczej naturalna próba komunikacji.

Podsumowanie

Pod koniec drugiego roku życia córki muszę nieskromnie stwierdzić, że jestem zachwycona jej rozwojem językowym. Potrafi bez problemu się dogadać po polsku i włosku, radzi sobie również w środowisku szwedzkojęzycznym (tutaj mam mniejsze pole do obserwacji). Kiedy obserwuję jej równolatków, stwierdzam, że ma o wiele większy zasób słownictwa i buduje o wiele bardziej złożone zdania niż inne dzieci w jej wieku, często nawet jednojęzyczne. 

Myślę, że kluczem do naszego wielojęzycznego sukcesu w pierwszych dwóch latach życia córki był duży czas poświęcony wspólnej lekturze oraz całkowity brak telewizji i filmików. U rodzin, gdzie dzieci albo oglądały telewizor albo leciał on w tle, dostrzegłam, że dzieci o wiele mniej mówią od mojej córki. 

Oczywiście, wielojęzyczność to dynamiczny proces i nasz sukces teraz nie oznacza, że za rok rozwój lingwistyczny córki będzie się utrzymywał na tym samym poziomie. Jednak myślę, że najważniejsze to nie tracić wiary w wielojęzyczne wychowanie i szukać jak najwięcej okazji, aby dziecko miało styczność z językiem ojczystym rodziców, szczególnie, jeśli (jak w naszym przypadku) spędza większość dnia w placówce z językiem większościowym.

Prześlij komentarz

0 Komentarze